Manewry KTJ PZA z Autoratownictwa

Karolina Tabaszewska by Karolina Tabaszewska
Aktualności

W dniach 7-10.10.2021 odbyły się manewry autoratownictwa jaskiniowego KTJ PZA. Bazą była Willa Pisana w Kirach. Spotkaliśmy się w czwartek wieczorem, żeby poznać plan działania na następne dni. W planie były zajęcia z pierwszej pomocy w piątek, w sobotę wyjście do wyżej położonej jaskini a w niedzielę do niższej dziury. Zostaliśmy podzieleni na grupy, dowiedzieliśmy się z którymi instruktorami i ratownikami idziemy do jakiej jaskini.

W piątek rano zaczynamy zajęcia praktyczne z pierwszej pomocy w 4 grupach. Nasza grupa w składzie Magda, Cezary, Przemek i ja zaczyna od zajęć z Iwoną. Tematem jest badanie urazowe, wywiad z poszkodowanym i wstępna diagnoza urazu. Po godzinie przeszliśmy do Agi gdzie leżał fantom, na którym ćwiczyliśmy pierwszą pomoc przedmedyczną. Kolejne stanowisko znajdowało się u Lecha. Tu poznawaliśmy metody transportu poszkodowanego. Ostatnim punktem była pierwsza pomoc bezpośrednio przy urazach u Kuby. Odgrywaliśmy scenki z różnymi urazami, które trzeba było opatrzyć. Po tej części nastąpiła przerwa na obiad. O 18 zaczęliśmy kolejną część. Podzieliliśmy się na dwuosobowe zespoły i nie wiedzieliśmy kompletnie co nas czeka ;) Byliśmy wywoływani dwójkami co 10 minut. Nasza para z Magdą była jedynym kobiecym zespołem, co już przy pierwszym zadaniu było wyzwaniem. Okazało się, że czekają nas scenki (zagrane oskarowo!). Na dzień dobry zastałyśmy zranionego nożem Diabła, który leżał na górze schodów. Opatrzyłyśmy mu rękę i musiałyśmy przetransportować na dół po schodach i dalej w salce przez labirynt pod krzesłami. No cóż... trochę sinaków na dolnej części pleców mógł się nabawić, ale przeżył ;) Wyszłyśmy z salki a tam leży gość, który spadając z murka zranił się o metalowy pręt a obok spanikowany brat, świadek zdarzenia. Odma płucna, problem z oddechem, zaczął charczeć, skończyło się na reanimacji i przyjeździe karetki. Dalej poszłyśmy na piętro do pokoju. Na drzwiach kartka, że byliśmy z ekipą w jaskini, część została z tyłu, długo nie wychodzili i wróciliśmy po nich a tam... za drzwiami ciemna jaskinia i bardzo zdenerwowana dziewczyna, że Ola spadła i jej się coś stało. Fakt Ola siedzi i płacze, że ją boli brzuch i że się boi i że nie powinno jej tu być, trzyma się za miednicę. Kobiecy instynkt zadziałał i pierwsze pytanie to było "jesteś w ciąży"? Tak. Uraz miednicy, ciąża, utrata przytomności w końcu, w między czasie koleżanka zostaje wysłana do wezwania pomocy. Ok, idziemy dalej, kolejny pokój. Czuję się trochę jak w escaperoomie. Na balkonie leży Irek przygnieciony wantami i trzeba go stamtąd wydostać. Udało się odsunąć krzesła tfu! wanty, opatrzyć nogę (jak się okazało złamanie otwarte, ale my zauważyłyśmy tylko ranę...). Po wszystkim odbyło się podsumowanie i omówienie wszystkich scenek. Jakie błędy popełnialiśmy, co należało zrobić w danej sytuacji. Dzień skończył się póóóóźno. A o 7 rano startujemy do dziury.

Sobota. Każda grupa idzie z instruktorem i ratownikiem medycznym, który ma być pozorantem. Nasza grupa, w składzie w jakim działaliśmy wczoraj, udaje się do Wielkiej Śnieżnej z Diabłem - instruktorem i Iwoną - ratownikiem. Weszliśmy do dziury, zjechaliśmy lodospad, doszliśmy nad Wielką Studnię, Cezary zaczął poręczować, druga pojechała Iwona i nagle krzyk "ała moje oko!". I tak zaczęła się akcja ratunkowa. Cezary zawrócił, wyciągnął Iwonę ze Studni. Założyliśmy jej opatrunek na oczy, ogrzaliśmy i zaczął się transport niewidomej (naprawdę nic nie widziała) poszkodowanej do góry. Przy pomocy przeciwwagi i ruchomego bloczka była wyciągana aż na powierzchnię. Korzystając nadmiaru liny na poręczówce obok Iwony szła osoba asekurująca. Akcja była tak realistyczna, że po wyjściu z dziury nad Świstówkę nadleciało nawet śmigło ;) Po udanej akcji pojechaliśmy na obiad i wróciliśmy do bazy. Ostatni zespół wrócił ok. 22 i o 22.30 odbyło się podsumowanie działań z tego dnia. Każda grupa została podsumowana, zostało omówione co można było zrobić lepiej. Zostaliśmy również podzieleni na 3 grupy na niedzielę. Krótki sen i znowu budzik.

Niedziela. W tym samym składzie, z dodatkowym instruktorem Tomkiem, poszliśmy do Jaskini Zimnej. Zaskoczył nas suchy Ponor. Błota po uszy ale jaskinia do przejścia. Doszliśmy do Błotnego Prożka, ale czas gonił, więc zaczęliśmy wracać. Po chwili Iwona poprosiła o pomoc w poprawieniu kombinezonu i... "o cholera! Mój bark! On zawsze wypada!". Kolejna akcja. Unieruchomienie barku, ogrzanie poszkodowanej i transport. Nad jeziorkiem została zbudowana tyrolka. Przy pomocy osób idących przed i za poszkodowaną pokonywaliśmy dalsze korytarze. Na stromszych fragmentach używaliśmy liny do asekuracji z ciała. Przy zaciskach próbowaliśmy przeciągnąć ją na worku (technika do poprawy;). Korytarze do przeczołgania pokonała na zdrowym barku przy naszej pomocy z przodu i z tyłu. Lekko po czasie wyszliśmy wszyscy z dziury. I jazda do bazy spakować się oraz na podsumowanie dnia i całego obozu.

Był to mój pierwszy obóz KTJ PZA i na pewno nie ostatni. Ogromna dawka nowej wiedzy, zarówno w teorii jak i w praktyce. Działanie od świtu do nocy. No i to co jest niezastąpione - mnóstwo nowych znajomości wśród pozytywnie zakręconych ludzi na te same zabawy w zimnie, ciemnościach, wilgoci i błocie :)

Zdjęcia:
Karolina Tabaszewska
Tomasz Piprek

(2 głosów)
Wyświetlony 6187 razy