Trawers Jaskini Czarnej – wyjście kursowe

Agnieszka Czajkowska by Agnieszka Czajkowska
Aktualności

Bardzo chłodnym, wtorkowym rankiem ruszamy spod „Harnasia” w stronę Hali Pisanej. Naszym celem jest przejście trawersu Jaskini Czarnej. Skład ekipy na dzisiaj to: Karolina, Agnieszka, Klimek, Andrzej i nasz kursowy instruktor Sławek Heteniak. Uprzedzeni przez Sławka idziemy bez plecaków, spakowani do worów i w „baciokach” (dziwne uczucie). Po sobotnim załamaniu pogody na szczęście już ani śladu, po drodze przyświeca nam nawet jakieś blade słońce. Podchodząc przez zaśnieżony las do głównego otworu jaskini przypominam sobie entuzjastyczny opis trawersu Czarnej („idziesz sobie jak pan”, tak to szło), który kilka dni wcześniej, podczas wyjścia do Jaskini Marmurowej, zaprezentował nam Filip Filar.

Dochodzimy do obszernego otworu głównego i po chwili pokonujemy „na złodzieja” pierwszy zjazd. Jaskinia od pierwszych metrów robi wrażenie, ale prawdziwy ogrom czujemy po przejściu Prożku Rabka i wejściu do Sali Francuskiej. Dość szybko przechodzimy kolejno Trawers Herkulesa, schodzimy niżej i stajemy w obliczu Komina Węgierskiego. Po raz kolejny dziękuję w duchu Klimkowi, który wziął na siebie wspinanie. My z Karoliną nadrabiamy dzisiaj deporęczowaniem. Kierujemy się w stronę Studni Smoluchowskiego, to już prawie połowa drogi i wydaje się, że jest dość czasu na podziwianie form naciekowych – później okazuje się, że „dość czasu” to w jaskini pojęcie mocno względne. Szczególnie piękne są w Czarnej pofałdowane draperie pokrywające ściany, po drodze widzimy też rozczulająco małego śpiącego nietoperza.

Docieramy do Szmaragdowego Jeziorka, którego trawersowania trochę się obawiam, więc rzutem na taśmę zgłaszam się do poręczowania po Klimku. Idzie mi niestety wolno, a po pod koniec trawersu uświadamiam sobie, że właściwie nawet nie zerknęłam na Jeziorko. Szybki rzut oka  - kolor się zgadza, ale wody jakoś niewiele.

W ciągu następnej godziny pokonujemy kolejne prożki, czyli odcinek od Furkotnego Prożka do wylotu Ślimaka (kto wymyśla te nazwy?), niby niewysokie, ale ciągle pod górę. A czas leci… Dwa kolejne zjazdy Ślimakiem i Studnią Imieninową prowadzą nas do korytarza Mamutowego i Sali Św. Bernarda, która jednak wywiera mniejsze wrażenie niż Francuska, jakaś taka jest przechylona w prawą stronę.

Przed nami Próg Latających Want. Klimek prowadzi, czas nas już mocno goni. Następny idzie Andrzej, po chwili my z Karoliną. Na końcu czeka Sławek z wiadomością, że to już właściwie koniec. Jeszcze mały prożek i kilka– kilkanaście metrów czołgania w osławionym humusie i zobaczymy światło dnia. Z tym, że nie zobaczymy, spędziliśmy w jaskini prawie 10 godzin i słońce już zaszło, ale zawsze miło znaleźć się znowu na powierzchni.

Jeszcze tylko zejście po dość stromym zboczu, w górnej części zabezpieczone grubą, sztywną liną, dojście do szlaku i w dół. Po drodze tarzamy wory w śniegu, żeby pozbyć się chociaż części błota, ale i tak sporo zabieramy ze sobą.

Opis: Agnieszka Czajkowska
Zdjęcia: Karolina Barciszewska-Kozioł

(0 głosów)
Wyświetlony 10840 razy